PRZEMYSŁAW KARLIK PUBLIC AFFAIRS

Public affairs w krzywym zwierciadle

Public affairs w krzywym zwierciadle

Dla wielu osób ze środowisk gospodarczych, politycznych i samorządowych public affairs (PA) brzmi mniej więcej jak propozycja wyprawy na egzotyczną wyspę bez kompasu, mapy, znajomości języka i obyczajów tubylców.

PA jest dziedziną myloną często z public relations, promocją, reklamą a nawet marketingiem. Dziedziną, której rezultaty zwłaszcza przedsiębiorcy uwielbiają przeliczać na ilość załatwionych spraw.

Tymczasem public affairs, to informacja rzetelna, sprawdzona i pomocna w kontaktach z decydentami. To także w pewnym sensie sposób kreowania polityki informacyjnej firmy, aby stworzyć możliwie najlepszy wizerunek firmy, polityka, nawet zupełnie indywidualnej osoby. I właśnie z powodu tej powszechnej niewiedzy, chciałbym opowiedzieć pewną historię.

Otóż był raz król, który miał córkę na wydaniu. Nie grzeszyła ani urodą, ani inteligencją; jej posag także nie stanowił specjalnej pokusy. Nic więc dziwnego, że kandydatów na męża szukano bez sukcesu.

Król postanowił za radą swych ministrów zatrudnić agencję reklamową. Ze skarbca wyciągnięto trzy z ostatnich czterech skrzyń złota i wkrótce….

Na okolicznych drogach i murach pojawiły się bilboardy sławiące jakoby piękne oblicze królewny, a wynajęci heroldowie wykrzykiwali na rogatkach zgrabnie ułożone hasła, wedle których przyszła panna młoda rozumem dorównuje Einsteinowi, a bogactwem szejkom z odległych emiratów, co oczywiście było nieprawdą.

Nie minął tydzień, a przed królewską bramą pojawił się tłum zwabionych reklamą adoratorów. Jednakże, gdy pełni nadmiernie wzbudzonych oczekiwań stawali przed obliczem królewny, czar reklamy pryskał.

Niebawem u wrót pałacu zrobiło się pusto.

Król popadł w rozpacz. Wiedział przecież, że córka jego była dziewczęciem poczciwym, z sercem przepełnionym dobrocią i zaletami ukrytymi głęboko w duszy.

Co zatem począć, aby i inni dostrzegli te atuty, jak do nich dotrzeć, jak ich przekonać, martwił się król.

Aż tu kiedyś doniesiono mu, że istnieje dziedzina zwana – jak na gust króla – tyleż dziwacznie, co tajemniczo – mianowicie: public affairs.

Nie rozumiejąc do końca sensu owej działalności, władca postanowił jednak zaryzykować. Wyjął ostatnią skrzynię ze skarbca i wynajął ekspertów od PA.

I oto niebawem do starannie wyselekcjonowanej grupy kandydatów na męża docierać zaczęły informacje, nie zaś reklama, o wewnętrznych przymiotach królewny.

Docierały do adresatów dzięki wynajętym gońcom, podczas specjalnie organizowanych biesiad, drogą korzystnej informacji. Równolegle na temat zalet, które równoważą ewidentne braki królewny, rozpisywały się miejscowe i ościenne pisma.

Przyszła panna młoda dzięki kilku radom wiedziała też, jak zachęcać adoratorów słowem i wyglądem, jak się uśmiechać, jakie suknie zakładać.

Na liście kandydatów na męża swej córki król dostrzegł nazwisko księcia z zamożnego rodu, na którym z racji – a jakże, własnych korzyści – królowi zależało.

Wezwał więc król specjalistów od PA i nakazał im w bezpośredni sposób przekonać księcia do ślubu z córką.

Efekt?

Otóż efekt był taki, że po paru miesiącach królewna stanęła na ślubnym kobiercu. I wraz z wybrankiem żyli – rzecz jasna – długo i szczęśliwie. A ja na ich ślubie byłem i zieloną herbatę piłem.

Morał:

Gdyby próbować ukuć definicję public affairs wyłącznie na podstawie wiadomości krążących w szeroko rozumianym środowisku politycznym i gospodarczym, wyglądałaby ona z lekko porażająco.

Stopień wiedzy na temat roli PA jest bowiem mniej więcej tego rodzaju, co pogląd o czyjejś powierzchowności na podstawie wizyty w gabinecie krzywych luster.

Przyznać wypada od razu z pokorą, że sporo w tym winy niektórych specjalistów public affairs. A raczej quasi specjalistów, którzy podczas wstępnych spotkań z klientami obiecują złote góry, psując w ten sposób opinię całej branży, z czym niestety spotykam się na co dzień.